Zdalne nauczanie pokazało już chyba wszystkie swoje oblicza. Pracowaliśmy siedząc we własnych domach, ale również tak, że ktoś jest w domu, a ktoś w szkole. Zwykle, to uczniowie mieli komfort pozostania we własnych czterech ścianach, ostatnio jednak sytuacja się odwróciła. Co z tego wyniknęło? Sami zobaczcie.
Zdalnie nie całkiem zdalnie
Nigdy nie sądziłam, że dojdzie do takiej sytuacji, gdy stanę się "panią z okienka", podczas gdy moi uczniowie fizycznie znajdować się będą w klasie. Na skutek nieoczekiwanego splotu wydarzeń doszło ostatnio do takiej zaskakującej i przewrotnej sytuacji. Nie będę Wam opowiadać o szczegółach przedsięwzięcia. Dość powiedzieć, że było to całkiem…interesujące. A z całą pewnością nowe doświadczenie.
W pierwszej chwili, gdy dowiedziałam się o tym, że podobne rozwiązanie ma zostać wdrożone na moich zajęciach, nieco się przestraszyłam. No bo, jak miałoby to wyglądać? Siedzę w domu i prowadzę godzinny wykład dla zgromadzonych w sali? To nie na moje nerwy. Taka forma pracy jest mi o tyle obca, co absolutnie nieefektywna. W ostateczności prawdopodobnie dałabym radę, ale… Trudno było mi sobie to wyobrazić (choć niewiele brakowało, by tak to się skończyło, ale o tym dalej).
Początki okazały się dość proste. Akurat szósta klasa rozpoczynała omawianie “W pustyni i w puszczy”. Dzięki obecności nauczyciela wspierającego, który czuwał nad zespołem zgromadzonym w klasie, gładko omówiliśmy to, co było do omówienia. Dzieląc się ekranem, sporządziliśmy notatkę, dzieciaki przesłały też do mnie grafikami, które pokazywały skojarzenia z tekstem (wspólnie je omawialiśmy). Miło i przejrzyście. Co zaskakujące, obyło się bez kłopotów technicznych. Wszystko było dobrze widać i słychać. A dzięki informacji zwrotnej dowiedziałam się, że było niemal tak, jakbym przebywała w sali. Cud, miód i orzeszki...
Wykład? Nie ma mowy!
Nieco inaczej przebiegły dalsze lekcje. I niestety nie było to miłe zaskoczenie. Bowiem okazało się, że o ile mnie doskonale widać i słychać, o tyle ja nie słyszę drugiej strony. Ponieważ uznaliśmy, że indywidualne łączenie się uczniów, za pomocą telefonów i stałego linku, to nie najlepszy pomysł, bo pogłos, bo słabe łącze, bo nie każdy miał taką chęć i możliwość…. Cóż więc pozostało? Kombinować! I tak urodziła się moja pierwsza lekcja, podczas której uczniowie odpowiadali na moje pytania przy pomocy klasowego chatu na jednym z komunikatorów. Rozwiązanie może nie było idealne, ale lepsze to, niż mówić do samego siebie przez całą godzinę...
Przyznam jednak, że takie rozwiązanie było mało wygodne i niezbyt satysfakcjonujące. Potrzebowałam czegoś bardziej uporządkowanego. I wtedy przypomniałam sobie o <Nearpodzie>. Słyszałam o nim wiele dobrego, ale ponieważ jestem wyznawcą minimalizmu narzędziowego (mniej znaczy lepiej), do tej pory nie zdecydowałam się na wprowadzenie go podczas zajęć. Tymczasem to strzał w dziesiątkę. Akurat na tapecie mieliśmy poezję dwudziestolecia międzywojennego, zatem przygotowałam lekcję/prezentację, dzięki której na bieżąco otrzymywałam od uczniów odpowiedzi na moje pytania. Co prawda nadal to ja wciąż mówiłam, ale zyskała namiastkę interakcji.
Poza tym okazało się, że nearpod świetnie sprawdza się też podczas klasycznych lekcji online (wiem, wiem, pewnie wiedzieliście o tym od dawna). Podoba mi się to, że możemy na bieżąco komentować tok zajęć, a oprócz tego pozostaje namacalny ślad obecności i aktywności poszczególnych osób. Dodatkowo, tym, którzy byli nieobecni, można przesłać zadania w trybie pracy domowej. I wszyscy zyskują! Jeśli nie znaliście tej platformy, tutaj znajdziecie przykładową lekcję.
A może w chmurze
Dobrym rozwiązaniem okazało się również to, by uczniowie pracowali w chmurze. Wspomniana już klasa szósta otrzymała zadanie napisania charakterystyki wybranego bohatera powieści Sienkiewicza. Ponieważ trudno byłoby mi nadzorować taką pracę, znajdując się w zupełnie innym miejscu niż moi podopieczni, zdecydowaliśmy, że przeniesiemy to zadanie na wybraną przez młodych ludzi platformę.
Dzięki temu, że już wcześniej podejmowaliśmy działania zarówno na Dysku Google, jak i w <Canvie> dzieciaki same decydowały, które narzędzie wykorzystają. Pracując w parach, przygotowywali wypracowania, a ja na bieżąco widziałam postępy. Miałam też możliwość odnoszenia się do poszczególnych elementów w razie konieczności. Podejmowanie podobnych inicjatyw jest dla mnie o tyle cenne, że uczymy się nie tylko współpracy, ale również odpowiedzialności za wspólną pracę. A przy okazji szlifujemy kompetencje cyfrowe (choć mam wrażenie, że moi uczniowie całkiem dobrze sobie radzą w tym temacie).
Online, ale nie w czasie rzeczywistym
Kolejną próbą zaktywizowania uczniów podczas zajęć były zadania zamieszczone w formularzu Google. Ten sposób nie pozwala na stałe monitorowanie postępów, ale za to daje czas na to, by młodzi ludzie samodzielnie uzupełnili notatki na podstawie tego, o czym wspólnie rozmawiamy. Przyznać muszę, że w odniesieniu do działań na Nearpodzie, dostrzegam pewne minusy takiej pracy. Ale są też zalety.
Okazało się, że pracując w prezentacji online, z wykorzystaniem Nearpoda, niektórzy uczniowie narzekali na słabą jakość szkolnego łącza (w ogóle mamy tam niezbyt dobry zasięg również komórkowy), zatem pojawiały się problemy techniczne. Kogoś wyrzuciło, komuś innemu nie wyświetlała się plansza z zadaniem, a jeszcze ktoś inny nie mógł udzielić odpowiedzi. Formularz jest w tym zakresie bardziej “stabilny”. Coś za coś. I tak sobie siedzieliśmy i rozmawialiśmy o wierszach, a w międzyczasie młodzi ludzie uzupełniali kolejne pola udostępnionego im dokumentu.
Nieco podobnie działają "edytowalne" pdfy. Możliwość pracy z takimi mamy dzięki platformie <Live work sheets>. Uważam, że jest to szczególnie przydatne w zespołach, z którymi ćwiczymy czytanie ze zrozumieniem (tak wykorzystałam przygotowane przez siebie ćwiczenia). Dzieciaki otrzymują link i uzupełniają arkusz. Po kliknięciu "finish" przesyłają swoje odpowiedzi, które widzimy na naszym koncie. Proste i skuteczne. A przy okazji ekologiczne. Sądzę, że zostanę przy takiej formie pracy, nawet gdy nie będziemy online, by nie drukować niepotrzebnie całych stosów makulatury. Zerknijcie sami, jak to wygląda tutaj!
I tak, krok po kroku, przeszliśmy do końca hybrydowego eksperymentu. Czuję się dzięki niemu bogatsza o nowe doświadczenia. Czuję też, że nie było to dla żadnej ze stron czas stracony. Nie twierdzę, że było łatwo. Czasami mieliśmy ostro "pod górę". Najważniejsze jednak, że wyszliśmy z kłopotów z podniesioną głową. Nawet, jeśli czasami młodzi ludzie trzy razy powtarzali swoją wypowiedź, bym mogła ją w pełni usłyszeć, sądzę, że było warto.
Notka o autorce: Joanna Krzemińska jest nauczycielką języka polskiego w Szkołach Prywatnych "Mikron" w Łodzi. Prowadzi własny blog edukacyjny Zakręcony Belfer, w którym ukazał się niniejszy artykuł. Należy do społeczności Superbelfrzy RP. Licencja CC-BY.